czwartek, 29 maja 2014

"Starcie królów" - George R.R. Martin

Tytuł oryginału: Clash of the Kings
Seria: Pieśń Lodu i Ognia #2
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 2012
Liczba stron: 1022


Moja ocena: 8/10

"Bo noc jest ciemna i pełna strachów!"

Przyznaję, że uwielbiam tę historię. Nawet więcej – kocham cały ten brudny i mroczny świat, przebiegłość ludzi i odrzucenie wszystkich większych wartości. Niech żyje niemoralność, krew, śmierć i zdrada! Teraz, czytając po raz drugi każdą z części napisanych przez George’a Martin’a widzę coraz lepiej całe to zepsucie jakie toczy świat Westeros.



Zaczynając od początku, autor nie stopuje, tylko od razu rzuca czytelnika na głęboką wodę. Bez litości i przebaczenia. Nie ma miejsca na odpoczynek, na pokazanie białej flagi i okazania trochę miłości. Westeros ogarnęła wojna. Królów jest więcej niż grzybów po deszczu, i każdy z osobna chcę zdobyć i podbić jak najwięcej. Najsmutniejsze jest to, że nie walczą o jakieś większe wartości, tylko kieruje nimi prosta i odwieczna prawda dowartościowania siebie i dokopania swoim rywalom. Lannisterskie lwy walczą, bo mają to we krwi – a po drugie pasuje utrzymać krwawy i bezwzględny wizerunek. Starkowie walczą, nawet nie o władzę, ale o zemstę. Zemsta jest chyba jedną z najgorszych przesłanek o jakie można prowadzić wojny. Zaślepia człowieka i burzy osąd – zdrowy rozsądek chowa się w kąt ze strachu przed rządzą krwi. Nie wolno jeszcze zapominać o jelenich Baratheonach – dwóch braciach, którzy stali się wrogami. I ta historia pokazuje, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, ewentualnie na obrazach ;) Po koronę sięgają także macki żelaznych ludzi z Pyke, młoda smocza królowa za morzem i upadła wrona z Nocnej Straży.


I to właśnie jest to, co najbardziej lubię u Martin’a. Mnogość wątków i setki bohaterów. Mimo olbrzymiej objętości książki, ani na chwilę nie można się nudzić. Bohaterowie wymyślają coraz to gorsze sposoby dobicia konającego napastnika, a zdrady stają się coraz bardziej pomysłowe i przebiegłe. Najsmutniejsze jest to, że naprawdę z lupą można szukać pozytywnego bohatera. Każdy za to ma jakieś grzeszki na sumieniu. Z drugiej strony, jest to dobry zabieg. Nawet w prawdziwym życiu nikt nie jest idealny, bez tej biblijnej belki w oku. Jednak, może ja jestem taka miękka, ale chciałabym, aby ten świat, był  bardziej miły i przyjazny. Wiadomo, marzenia ściętej głowy!

W tej części autor wprowadza narrację z punktu widzenia dwóch nowych postaci. I dobrze, bo dzięki temu możemy poznać troszkę inne, ale nie mniej interesujące rody. Moim faworytem jest Cebulowy Rycerz – Davos Seaworth. Jest jednym z najbardziej zaufanych ludzi Stannisa, brata zmarłego wcześniej króla Roberta. Tym sposobem, autor daje nam możliwość spojrzenia bliżej na Smoczą Skałę, starożytną twierdzę Targaryenów i na nowego pretendenta do żelaznego tronu. Stannis jest postacią bardzo antypatyczną i wręcz zadufaną w sobie. Ciężko jest zrozumieć jego postępowanie – czasami zachowuje się jak skrzywiony dzieciak, który chce się odegrać na swoim bracie i rodzinie, w imię podniesienia własnej wartości i dowartościowania siebie. Mimo że pretenduje do miana króla, nie potrafi samodzielnie podejmować decyzji. I tym sposobem na scenie pojawia się jedna z najbardziej tajemniczych postaci – Melisandre z Asshai. Jest to bardzo niejednoznaczna postać i nie ukrywam, jestem bardzo ciekawa jak wpłynie ona na zakończenie historii. Poprzez jej wiarę w ognistego boga i magię płomieni, nawet jestem skłonna uwierzyć, że jej rola jest znacznie większa, niż to początkowo wygląda. Przecież cała historia jest pieśnią lodu i ognia!


Kolejnym rodem, który tak ładnie Marin serwuje nam na tacy są Greyjoyowie z Theonem na czele. Czytelnik ma więc wgląd na Żelazne Wyspy i na ludzi, którzy je zamieszkują. Jest to taka trochę inna pespektywa, inny bóg i inne prawa. Taka mała perełka na środku morza. Osobiście chciałabym więcej wątków z tymi twardymi ludźmi, jednak na to trzeba poczekać bodajże do „Uczty dla wron”. Zaś Theon jest ciężką postacią, bardzo negatywną i nie ukrywam, trochę mi go szkoda. Swoim brakiem wyobraźni i wybujałym ego, będzie musiał przejść przez piekło, by stać się znowu człowiekiem.  I te przemiany bohaterów są świetne, nie są słodkie i nierealne, ale pokazują jak życie zmienia twardych ludzi w miękkich i odwrotnie.


Dużo osób pisze, że to książka o polityce, ale niestety nie mogą się z tym w 100% zgodzić. Bliżej historii do etosu rycerskiego, niż do bookletu jak rządzić krajem. Polityka jaką serwuje nam Martin opiera się wyłącznie na tym: kto jest czyim dzieckiem i skąd wziąć pieniądze na finansowanie bardzo kosztownej i mało zyskownej wojny. Książkowi bankierzy ostrzą już sobie pazurki, na sławne, ale spłukane złote rybki. Jako ekonomistka jestem bardzo ciekawa, jak po zakończeniu wojny będą chcieli spłacić te wszystkie długi i jak odbudować bardzo zniszczony kraj. Chyba że jednak Martin zafunduje wszystkim nie happy end - to wtedy dywagacje o ekonomii i gospodarce raczej nie będą mieć żadnego sensu. Ważniejsze dla mnie jest spojrzenie na zwykłego i biednego obywatela, który chcąc nie chcąc jest zamieszany w walkę o tron. Poddani traktowani są jako stadko, które można ograbić, lub jako mięso armatnie, które będzie stanowić żywą tarczę przed nieprzyjacielem. Ludzie nie mają żadnych praw, więc zwracają się w stronę przeróżnych bogów. Jak nie można wierzyć we władcę, to lepiej wierzyć w coś – niekoniecznie prawdziwego, ale dającego jakąś chwilową pociechę w ciężkich chwilach. Martin pokazuje właśnie, że nawet nie religia, ale wiara stanowi sens życia każdego człowieka. Każdy z bohaterów o czymś marzy – o władzy, zemście, pokoju, odzyskaniu rodziny, o dobrym i sprawiedliwym władzy i suwerenie, uzyskaniu aprobaty rodziców. Są to marzenia, które stanowią podstawę egzystencji każdej z postaci. Mam tylko nadzieję, że uda im się je kiedyś wszystkie zrealizować.





Całą historię oczywiście bardzo gorąco polecam. Jednak ostrzegam – nie jest to książka, którą można szybko i łatwo przeczytać w jeden weekend. Za to nagroda jest o wiele większa – historia jest o wiele lepsza niż ta z serialu. Dzięki czemu można się o wiele bardziej zżyć się z poszczególnymi bohaterami i coraz bardziej kibicować lub nienawidzić coraz to inne postacie.  Nie ma tu nieskalanych ludzi, czystych jak łza – jest za to sporo smutnych i biednych istnień, które nieskutecznie starają się walczyć z przeznaczeniem, które powoli puka do ich letnich krain. Szykujcie się, za murem nadchodzi zima!




14 komentarzy:

  1. Strasznia ze mnie ignorantka, bo choć słyszę o Martinie z każdej strony to póki co nie sięgnęłam po żadną jego książkę. Muszę w końcu to nadrobić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się o tej serii dowiedziałam dzięki serialowi :) Jednak czasami telewizja się przydaje :D

      Usuń
  2. Nie czytałam jeszcze Gry o tron ani nie oglądałam serialu, ale muszę sprawdzić o co tyle szumu. :)

    Pozdrawiam ^^
    http://swiat-w-dloniach.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze - najlepiej zacznij od serialu. Przynajmniej będziesz się mniej więcej orientować kto jest kim :) Książka jest świetna, ale trzeba czasu, by kojarzyć te wszystkie rody i ich członków!

      Usuń
  3. Skoro podoba Ci się twórczość Martina, nie dziwię się, że seria YA nie robi na Tobie szczególnego wrażenia ;) To zupełnie skrajne rodzaje literatury.
    Przyznam, że boję się "Gry o Tron", nie wiem czy dałabym radę odnaleźć się w świecie tak pełnych wątków i bohaterów.
    PS. Podoba mi się to, że odpowiadasz na komentarze ;)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dawniej nawet lubiłam YA, teraz to już raczej nie rusza mnie ten typ literatury:) Co do GoT to rzeczywiście ciężko ogarnąć kto jest kim :) Pamiętam jak po raz 1 czytałam całą sagę 3-4 lata temu, to totalnie nie ogarniałam wątków :D Teraz już nie mam takiego problemu, dlatego postanowiłam czytać od nowa :P

      Usuń
  4. Ale Ci zazdroszczę!! :D
    Ja sama próbuję wyłowić wszystkie części serii Martina, lecz na razie bezskutecznie! :D

    Uwielbiam serial <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja sama się dziwię, że tak łatwo mi było upolować książki w bibliotece! Jednak teraz z powodu sesji robię sobie przerwę do lipca :D
      Serial jest świetny!

      Usuń
  5. Niedawno zakochałam się w serialu i strasznie, ale to strasznie jestem ciekawa książek, nawet już zamówiłam sobie u znajomej, bo ma całą serię i kilka osób przede mną w kolejce do wypożyczenia ich od niej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam ten ból :) Dlatego dziwię się, jakim cudem potrafię wypożyczyć te książki w bibliotece :D

      Usuń
  6. Ja też lubię Grę o Tron, ale myślę, że poprzestanę na pierwszym tomie. Bo jeszcze umrze ktoś, kogo lubię i będę mieć niepotrzebnie traume.

    http://zakurzone-stronice.blogspot.com/

    Ps na moim blogu znajdziesz recenzje 1 temu :) No i zgadzam się z tobą - Tolkien najlepszy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż... Martin ma już to do siebie, że likwiduje głównych bohaterów :) Jednak wg mnie to zaleta tej książki, bo ciężko jest przewidzieć, kto przeżyje, a kto nie :D A Tolkien to klasa sama w sobie :)

      Usuń
  7. Na dzień dzisiejszy mam za sobą jedynie pierwszy tom - "Grę o tron". Marzy mi się skompletowanie całości, w twardych okładkach, tak jak mój pierwszy tom. Mhmm.. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdroszczę :) Ja niestety ratuję się tylko bibliotekę, gdyż na chwilę obecną zakup wszystkich tomów jest troszkę poza moim zasięgiem :( Za to twarde oprawki, cudo! Jeszcze okładki filmowe - cudo do kwadratu :D

      Usuń

Drogi czytelniku!
Jesteś hardkorem jeśli dotarłeś aż tutaj!
A będziesz jeszcze większym, jeśli pozostawisz po sobie jakiś ślad :)