piątek, 18 lipca 2014

Zbrukana niewinność - "Dziewiętnaście minut" Jodi Picoult

Tytuł oryginału: Nineteen minutes
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 688

Ocena: 9/10



Dziewiętnaście minut to tylko 1/3,2 godziny, 1/75 doby i 1/530 tygodnia. Nic nieznacząca chwila. W 19 minut możemy wypić kawę ze znajomymi, ugotować obiad dla rodziny, wyjść z psem na spacer, pobawić się z dzieckiem sąsiadów, przeczytać rozdział ulubionej książki. Tyle możliwości. Jednak Jodi Picoult pokazuje, że 19 minut może trwać zemsta, która stanie się końcem świata i początkiem niewyobrażalnego koszmaru. 


Muszę przyznać, że to moje pierwsze spotkanie z autorką. Słyszałam o jej książkach, jedną ekranizację nawet oglądnęłam. Możliwe, że dalej żyłabym w smutnej nieświadomości o jej geniuszu. Wszystko zmienił jednak jeden prosty artykuł.  Dotyczył on protestu rodzica nastolatki, według którego „Dziewiętnaście minut” jest lekturą zbyt drastyczną dla młodzieży. Uwielbiam wyzwania i postanowiłam sama na sobie sprawdzić na czym polega ta drastyczność. Werdykt – książka jest bardzo interesująca i nie oszukujmy się – takie sytuacje jakie autorka przedstawiła w książce wcale nie są wymysłem mass mediów. Na nasze nieszczęście przemoc jest wszędzie. 


O co ten cały szum? Bohater książki, 17 letni Peter po wielu latach szykan, gnojenia, prześladowania i gwałtu psychicznego, postanawia wziąć sprawy w swoje własne, nastoletnie ręce. Wstaje rano, je śniadanie z rodzicami, pakuje do plecaka cztery sztuki broni oraz materiały wybuchowe, jedzie swoją normalną trasą do liceum, wchodzi przez główne wejście i zaczyna strzelać do uczniów, nauczycieli i pracowników szkoły. Ginie dziesięcioro ludzi. Pojawiają się ratownicy i policjanci. Media niczym sępy zaczynają węszyć najgorętszy temat wiadomości, a oprawca? Staje się wrogiem publicznym numer jeden. 


Rozumiem rozgoryczenie rodzica dla którego ta książka była zbyt brutalna. Jednak nie sama zbrodnia jest tu najważniejsza, ale to, co doprowadziło to tego zdarzenia. Terroryzowanie słabszych dla własnej przyjemności doczekało się nawet amerykańskiego słownego odpowiednika – „bullying”. I to pokazuje, że ta praktyka nie jest tylko stosowana przez pisarzy na kartach powieści, ale dzieje się naprawdę. Kto to jest „bully” - to szkolne zabijaki, tzw. elita, uczniowie żyjący w bajkowym świecie, w którym to oni rozdają karty i uznają kto jest cool, a kto jest nic nieznaczącą mrówką na ich drodze. Terror po prostu daje im potrzebne endorfiny i dostarcza adrenaliny do dalszego życia. Zdaję sobie sprawę, że to zjawisko nie jest czymś nowym, jednak kultura masowa przyczyniła się do jego zwielokrotnienia. Nie masz najnowszego iPhone’a – zniszczymy cię, jesteś za gruby – psujesz nasz idealny wizerunek, jesteś cichy – nie warto z tobą nawet rozmawiać. Popkultura epatuje wieloma takimi przykładami i tworzy wizerunek młodzieży podążającej za najnowszymi trendami, mającej wszystko na swoim miejscu i posiadającej najnowsze gadżety. Najsmutniejsze jest to, że nikt z tym nic nie  zrobi. Ba, nikt nawet nie ruszy palcem, by cokolwiek z tym zrobić.


Jodi Picoult pokazuje z niezwykłą precyzją, jak Peter zmieniał się na przestrzeni lat. Powoli tracił przyjaciół, pewność siebie, akceptację rówieśników, tolerancję do siebie i swojego ciała. Nie bez znaczenia była też całkowita ignorancja nauczycieli oraz rodziców. Dla pierwszych, szkolne bójki to normalna, zwykła codzienność niewarta ingerowania. Dla drugich, bójka to hartowanie ich dziecka, które dzięki temu nauczy się „pokazywać” swoje zdanie. Autorka skutecznie wytyka błędy w rozumowaniu i przedstawia argumenty jak obie strony mylą się żyjąc w swoim wręcz wyimaginowanym świecie. Jednak wyjście z takiej sytuacji wcale proste nie jest. Czasami przysłowiowe „odszczekanie” nie zrobi nic dobrego, a nawet wręcz pogorszy sprawę. Gdzie więc należy szukać wyjścia? Autorka nie daje na to recepty, pokazuję wręcz najgorsze z możliwych wyjść.


Przemoc to nie jeden z wątków jakie Pani Picoult porusza w swej powieści. Dla mnie bardzo ciekawe były próby wyjaśnienia związków matka – dziecko. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, jednak ta łącząca więź wpływa na to jak dziecko radzi sobie w przyszłości. Rodzic powinien być powiernikiem, a zarazem taką żelazną ostoją, do której przybiega się z płaczem, nie ważne ile lat się ma na karku. W książce relacje między rodzinami są zatarte – matki, które przedkładają karierą zawodową nad rodzicielstwo, czy matki wręcz obsesyjnie chuchające na swoje pociechy. W tej sytuacji autorka nie piętnuje tych zachowań, pokazuje jednak jak z psychologicznego i psychicznego punktu widzenia wpływa to na adaptację dzieci w ich „prawie” dorosłym życiu. A szkoła, cóż, to dżungla pełna drapieżników.


Cieszę się, że nie ucieka się obecnie od takich tematów. Jednak życie już i bez tego jest ciężkie. Warto jednak czytać takie historie i nie odgradzać się od nich murem zaprzeczenia. Może dzięki temu w końcu uda nam się zaakceptować siebie. Może w końcu przestaniemy podążać za systemem. Może w końcu zrozumiemy, że słowo tolerancja nie jest tylko pustym frazesem wpajanym nam przez matki. 



12 komentarzy:

  1. Dlaczego, dlaczego, dlaczego jeszcze nie czytałam żadnej powieści Jodi Picoult?!
    A może czytałam - ale to jak byłam młodsza!
    Bardzo bym chciała przeczytać tę książkę!
    Im jestem starsza tym bardziej ciągnie mnie do obyczajówek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie ja u siebie też to widzę. Im jestem starsza przekładam obyczajówki nad sprawdzoną fantastykę :) W sumie moje pierwsze spotkanie było w przypadku ekranizacji "Bez mojej zgody". Do dziś pamiętam jak płakałam na tym filmie!

      Usuń
  2. Ja tę książkę wspominam bardzo dobrze, lubię Picoult za mówienie wprost o tym, co nas przeraża. Każda jej historia zaskakuje i wciąga, mimo objętości. Polecam Ci też "Pół życia".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Muszę gdzieś upolować tę książkę!
      U autorki podoba mi się właśnie to, że się nie czai, ale prosto z mostu pisze co myśli. Przy okazji nie omijając wyjątkowo kontrowersyjnych problemów i sytuacji. "19 minut" bardzo mnie wciągnęło, jakby nie było, różne sytuacje widziałam w szkole. Może u nas nie ma jeszcze takiego parcia na szkło jak jest w amerykańskich szkołach (wyjątkiem są może gimnazja/szkoły prywatne), ale jest to ciągle problemem.

      Usuń
  3. Nie czytałam jeszcze żadnej książki tej autorki, ale po takiej recenzji mam na to dużą ochotę. Może w końcu przekonam się do obyczajówek. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przekonaj się :) Książkę, mimo sporej objętości, przeczytałam w 4 dni. To już o czymś świadczy :) Teraz z chęcią muszę zacząć polować na inne powieści autorki!

      Usuń
  4. Lubię Picoult. Mam za sobą bodajże hmmm 5 jej powieści? Coś koło tego. Kobietka świetnie pisze, dobrze się ją czyta i nie boi się poruszać trudnych tematów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potwierdzam :) Oby więcej taki pisarzy było na świecie!

      Usuń
  5. Tak, w szkole, podobnie jak w niemal każdej społeczności, izoluje się Innych, tworzą się hierarchie. Swoją drogą, zauważyłam, że sporo historii (filmów czy komiksów) przedstawia osoby niegdyś będące obiektem szkolnych drwin, a potem w okrutny sposób mszczące się na dawnych prześladowcach. Superbohaterowie miewają taką przeszłość (np. Spiderman - w filmach; komiksów nie znam - był wyśmiewany przez rówieśników).Ogólnie czasem mam wrażenie, że niektórzy w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, czemu ktoś popełnił masowe morderstwo (takie jak strzelanina w szkole), widzą w tym następstwo szkolnego dręczenia. Nie wiem tylko, czy to nie jest zbyt prosta odpowiedź. (Oczywiście, tak sobie rozmyślam, nie jestem żadnym ekspertem).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też tak sobie rozmyślałam, niestety psychologiem nie jestem żeby wiedzieć jak to jest w 100%! Myślę, że przyczynę zamachów na szkoły można upatrywać w przemocy, ale moim zdaniem za tym zawsze stoi jakaś głębsza przyczyna. Jakby nie było, ludzie są i będą skomplikowani.
      Komiksów nie czytam, ale co do postaci superbohaterów to się zgadzam - tak jak piszesz młody spiderman nie był szkolną gwiazdą i był spychany na dalszy plan. Jeszcze tak na myśl przychodzi mi Kick -ass. Więc coś w tym jest, że ta szkolna niepopularność jest tak często wykorzystywana w literaturze.

      Usuń
  6. Bardzo podoba mi się Twoja recenzja i próba analizy tego społecznego problemu... :) Co do samej Picoult, to czytałam dwie jej książki i już po tym zauważyłam pewną schematyczność, która kazała mi na chwilę odłożyć jej powieści. Z pewnością jeszcze do niej powrócę, ale póki co trwa przerwa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Jakby nie było kontakt ze szkołą cały czas jakiś mam, mimo że już parę lat temu opuściłam jej mury :) Ja na razie jestem po jednej książce Picoult, więc nie wiem jak ze schematycznością, ale wierzę na słowo :)

      Usuń

Drogi czytelniku!
Jesteś hardkorem jeśli dotarłeś aż tutaj!
A będziesz jeszcze większym, jeśli pozostawisz po sobie jakiś ślad :)