Seria: Wojna Lotosowa #1
Wydawnictwo: Uroboros
Data wydania: 2013
Liczba stron: 448
Tematyka: Fantastyka
Ocena: 3/10
Ocena: 3/10
Wiem, że nie
wybiera się książek po okładce, ale ta rzuciła mi się od razu w oczy – taka
miłość od pierwszego wejrzenia. Do tego historia dzieje się w Japonii
(uwielbiam kulturę gejsz i samurajów), a na dokładkę osadzona jest w świecie
steampunku (bardzo ciekawy, chociaż ciągle mało popularny gatunek powieści). W
końcu dorwałam książkę w swoje ręce, zakopałam się w kocyku, otwarłam pierwszą
stronę i się załamałam! Stwierdziłam, że historia musi się rozkręcić i pełna
nadziei przerzucałam kolejne strony i kolejne i kolejne, szukając tego czegoś,
co w końcu przekona mnie do tej historii. Niestety (nad czym bardzo boleję) tym
razem się przeliczyłam i zamiast mile spędzonego czasu, książkę strasznie
umęczyłam (albo książka umęczyła mnie!).
Największą
wadą, nie jest nawet styl pisania, ale to, że historia jest strasznie nierówna.
O ile, nie przeszkadza mi to w książkach, to w tej była to katorga. Często
miałam wrażenie, jakby autor sam nie wiedział o czym chciał pisać, czy bardziej
skupiać się na obszernym opisie świata, czy może na pokazaniu jarzma władzy.
Ten kontrast jest widoczny, brudny lotosowy świat zbudowany na ciałach
niewolników jest bardzo nowatorski. Tak samo jak połączenie starożytnej
historii Japonii z technologiami XXI wieku, gdzie gejsze osłaniające swoje
twarze googlami przed trującymi spalinami lotosu, spotykają się z samurajami
dzierżącymi mechaniczne katany, a nad ich głowami latają powietrzne statki.
Wszystko jest
pięknie, dopóki autor nie wprowadza na scenę bohaterów, którzy może nie
odzywają się za często, ale nie mają też do powiedzenia nic ciekawego. Te
postacie są płaskie i nudne, nie mają w sobie żadnego życia: Yukiko, mimo że to
16-letnia dziewczynka to została potraktowana co najmniej jak dojrzała kobieta,
która przeżyła zbyt wiele przeciwności losu. Z kolei cesarz przedstawiony jako
masowy morderca, zachowywał się jak małe rozwydrzone dziecko, które jest zbyt
głupiutkie, by podejmować jakiekolwiek decyzje. Finał historii, również jest
bardzo nierówny i bardzo brutalny – nie wiem, autor może sam nie lubił swoich
bohaterów, albo nie wiedział co ma z nimi zrobić. Cóż, jego wybór, a strata
wszystkich czytelników, którzy nie są w stanie nawet współczuć poszczególnym
postaciom. Czy przeczytam drugą część, tego sama jeszcze nie wiem. Jeśli
wpadnie mi w ręce to niewykluczone, że się skuszę, nawet z prostego powodu,
jakim jest odkrycie jak się rozwinie lub zmieni ten krwawy świat. A co do
„Tancerzy burzy”… to dalej pozostaje mi podziwianie ślicznej okładki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku!
Jesteś hardkorem jeśli dotarłeś aż tutaj!
A będziesz jeszcze większym, jeśli pozostawisz po sobie jakiś ślad :)